Drodzy Czytelnicy,
Z okazji obchodów 100. Rocznicy Odzyskania Niepodległości RP w naszej gminie, miałem przyjemność rozmawiać z Panią Elżbietą Pełką na temat historii jej rodziny, wywodzącej się ze Stróżewka. Serdecznie zachęcam do zapoznania się z tekstem.
Jacek Pietrzyk: Dzień dobry. Cieszę się, że udało nam się spotkać z okazji nadchodzącego święta. Na wstępie, bardzo proszę powiedzieć kilka słów o sobie.
Elżbieta Pełka: Pochodzę z rodziny Pełków ze Stróżewka. Mój brat, Włodzimierz, prowadzi tam rodzinne gospodarstwo, które jest w naszej rodzinie od kilkuset lat. Tym, kim jestem dzisiaj, wartości jakie mi przyświecają, sposób postępowania, zostały mi wpojone w domu rodzinnym przez rodziców. Muszę tu podkreślić szczególną rolę babci - Julii Pełkowej, pochodzącej ze znanej rodziny Lewandowskich z Rogozina. Jej brat Czesław prowadził tam gospodarstwo (teraz są tam Kłosińscy). Ponieważ byłam pierwszą wnuczką urodzoną w Polsce, babcia Jula w dużej mierze traktowała mnie jak swoją córkę. Myślę, że miało to dla mnie kluczowe znaczenie. Babcia miała trzech synów, Jana (czyli mojego tatę), który prowadził gospodarstwo i starszych bliźniaków: Henryka i Witka. Była osobą nad wyraz skromną i szanującą każdego, ale mającą twarde zasady. Nauczyła mnie, że nie ma rzeczy, których nie damy rady zrobić, że trzeba się nieustannie uczyć i być ambitnym.
Skąd wywodzi się rodzina Pełków i jak to się stało, że znalazła się Pani poza granicami naszego kraju?
Pierwsze wzmianki o rodzinie Pełków w Stróżewku pochodzą z przełomu XVIII i XIX wieku. Badamy teraz naszą dokładną genealogię i staramy się odszukać pochodzenie. Z opowieści rodzinnych, jeszcze jako dziecko czy nastolatka, słyszałam tylko, że pochodzimy z rodziny zawsze walczącej i rycerskiej.
Skąd znalazłam się poza granicami naszego kraju? Biorąc pod uwagę moje zainteresowania i fakt, że w Wielkiej Brytanii mieszkał od 1946 roku stryj Henryk, wydawało mi się naturalne, ze kiedyś wyjadę do Anglii. Języka angielskiego uczyłam się już prywatnie od piątej klasy szkoły podstawowej u wuja ze strony mamy, Edwarda Kłosińskiego, w Płocku. Wuj był szefem eksportu w Fabryce Maszyn Żniwnych, a przed wojną mieli dużą piekarnię na Bielskiej, która po 1989 wróciła w ich ręce.
Pracując w Petrochemii w Płocku w Dziale Współpracy z Zagranicą i Bankiem Światowym, usłyszałam tylko od przedstawicieli kadry inżynierskiej, że muszę wyjechać za granicę żeby uczyć się marketingu i komunikacji ponieważ, ich zdaniem, mam w tej dziedzinie wybitne predyspozycje. Udało mi się odzyskać paszport i w 1988 r. wyjechałam do Londynu, gdzie oczywiście studiowałam marketing i komunikację. Już pod koniec 1992 pracowałam w bardzo dobrej agencji reklamowej w Londynie Ogilvy&Mather. A na przełomie 1993 i 1994 r wróciłam do Polski żeby pracować w tej samej agencji w Polsce w Warszawie.
Jaki stosunek do Polaków zaobserwowała Pani podczas swojego pobytu w Wielkiej Brytanii?
Przebywałam w Wielkiej Brytanii w środowisku bardzo angielskim, środowisku szanującym nasz naród i rozumiejącym konsekwencje decyzji jakie podjęły mocarstwa w czasie II wojny. Koszty tych decyzji były odczuwalne przez Polaków począwszy od 1943 roku (Konferencja w Teheranie, kolejne Konferencje w 1945 - Jałta i Poczdam) do okresu przemian polityczno-gospodarczych, aczkolwiek twierdzę, że konsekwencje tych decyzji ponosimy w jakimś wymiarze nadal jako społeczeństwo czy Państwo.
Czy Anglicy mają świadomość krzywdy wyrządzonej Polsce poprzez brak pomocy we wrześniu 1939 i podczas konferencji w 1945?
Uważam, że miałam wielkie szczęście przebywając w środowisku bardzo angielskim, co nie tylko pomagało mi w pracy nad językiem, ale również pozwoliło poznać kulturę angielską.
Pamiętam sytuację, która miała miejsce, kiedy byłam zaproszona przez rodziców moich przyjaciół na obiad bożonarodzeniowy. To byli Sir & Lady Rowe, mający swoją posiadłość w Sussex. Podczas uroczystości w pewnym momencie, Sir Jeremy wstał i powiedział: Dear Ela, on behalf of British Nation I apologise for Teheran and Jałta, I apologise for Churchil’s decisions. Your nation paid for our freedom (Droga Elu, w imieniu narodu angielskiego przepraszam Cię za Teheran i Jałtę, przepraszam za decyzje premiera Churchilla. Twój naród zapłacił za naszą wolność – tłum. Elżbieta Pełka).
Co sprawiło, że zainteresowała się Pani historią swojej rodziny?
Myślę, że biorąc pod uwagę rozmowy prowadzone w domu rodzinnym, gości jakich
Przyjeżdżała do nas siostra naszego dziadka Kazimierza Pełki, Jadzia, która była zakonnicą. Pełniła bardzo odpowiedzialną funkcję, była Matką Generalną Małych Sióstr Niepokalanego Serca Maryi. Są to tzw. siostry Honoratki (zakon bezhabitowy), pracujące historycznie wśród ludzi pracy i bezrobotnych (pomagające przed wojną szczególnie dzieciom i młodym dziewczętom z biednych rodzin). Ciocia w czasie wojny prowadziła dom opieki, w którym przebywały osierocone dzieci, dzieci niepełnosprawne i dzieci pochodzenia żydowskiego.
Przyjeżdżał też Jurek Pełka z USA, syn kpt Piotra Pełki – brata dziadka. Piotr został zamordowany w Katyniu. Podczas tych rozmów były poruszane wątki, o których nie słyszało się w szkole i poza naszą rodziną. Wiedzieliśmy też, że tych tematów raczej nie należy poruszać na zewnątrz.
Jest Pani założycielem Polish National Sales Awards i fundacji Akademia Przedsiębiorczości PNSA. Jak Pani myśli, skąd u Pani chęć angażowania się w sprawy społeczne?
Uważam, że pewnie jakieś uwarunkowania genetyczne mają na to wpływ. Ale też moje zainteresowania np. takimi formami gospodarczymi jak spółdzielczość. Na pewno ciekawa jest praca w obszarach społecznych, w obszarach budowania standardów, przełamywania barier, wykorzystywanie zdobytej wiedzy.
Pani rodzinne tereny charakteryzowały się przed wojną dużą liczbą osadników niemieckich.
Tak, to prawda. W samym Stróżewku były tylko trzy polskie gospodarstwa: Pełków, Państwa Plewińskich i Państwa Kajkowskich z czego my jesteśmy tam najstarszym rodem. Pozostałe gospodarstwa, w okresie do 1945 roku były to gospodarstwa osadników niemieckich. Zapraszam do zapoznania się z materiałem opracowanym przez Pana Michała Umińskiego „Śladami kolonistów niemieckich na Mazowszu, kolonia Schrottersdorf pod Płockiem”. Znajdą tam Państwo wiele interesujących faktów. Opracowanie jest dostępne w internecie.
Czy wie Pani z rodzinnych opowiadań jak przedstawiało się codzienne życie w tak zróżnicowanej społeczności?
Słyszałam od taty, że przed wojną przyjaźnił się z dziećmi osadników niemieckich, razem bawili się i nie wspominał o żadnych konfliktach. Wręcz przeciwnie. Zresztą, niektóre przyjaźnie przetrwały do dzisiaj i są podtrzymywane przez kolejne pokolenia.
Czy dochodziło do konfliktów na tle narodowościowym?
Zapewne znajdzie się wiele przykładów takich konfliktów, było to, jak sądzę, nie do uniknięcia, szczególnie w czasie II Wojny Światowej. Jednak moja rodzina może dać świadectwo pozytywne niełatwej historii stosunków polsko-niemieckich.
Stryjowie Henryk i Witek w roku 1943 zostali aresztowani przez gestapo (byli w AK) i mieli być wysłani do obozu w Oświęcimiu. Dzień przed transportem, na gestapo na Sienkiewicza, przyszedł Pan Kulbarsch, osadnik niemiecki z Boryszewa, który miał stolarnię i powiedział, że potrzebuje do pracy dwóch mężczyzn, którzy są stolarzami i on wie, że tam jest dwóch młodych Pełków i oni się nadają do tej roboty. Uratował im tym samym życie. A przecież stryjowie nie byli stolarzami, przed wojną byli uczniami Gimnazjum Męskiego im. Marszałka Małachowskiego w Płocku.
Jak układało się wspólne życie podczas okupacji i później, po wkroczeniu Armii Sowieckiej?
Z przekazów rodzinnych wiem, że okres II wojny światowej był bardzo ciężki dla mojej rodziny. Dziadkowie stracili w czasie II wojny światowej właściwie wszystko co było w gospodarstwie. Po powrocie z wysiedlenia gospodarstwo było całkowicie zdewastowane. Natomiast w momencie kiedy wkroczyła Armia Sowiecka, było również niebezpiecznie. Dziadkom został tylko jeden koń i Sowieci chcieli go zarekwirować, babcia w akcie rozpaczy powiedziała, cytuję: „…zastrzelcie mnie, ale konia nie oddam!”. Dziadkowie wiedzieli, że bez konia będzie bardzo trudno odbudować gospodarstwo. Sowieci widząc determinację babci, konia zostawili.
Czy Pani rodzina angażowała się w ochronę niemieckiej mniejszości przed czerwonoarmistami?
Historia dziejów jest nie do przewidzenia i często pisze historie, które trudno sobie wyobrazić. Kiedy weszli Sowieci, większość osadników niemieckich uciekła razem z armią niemiecką, ale nie wszyscy zdążyli. Nie udało się uciec Jadzi, córce Pana Kulbarscha. Sowieci bez wątpienia zabiliby ją, gdyby wpadła w ich ręce. Nasza babcia przechowała ją u siebie, jako swoją córkę, przez najgorszy okres, potem udało się Jadzi szczęśliwie uciec do Niemiec.
Pamiętam kolejną scenę z naszej historii rodzinnej, która chyba zrobiła na mnie największe wrażenie, głównie dlatego, że byłam jej naocznym świadkiem. Mianowicie to był rok 1977 lub 1978, niedziela. Pod nasza bramę podjechał samochód na niemieckich tablicach. Tatuś sądził, że to na pewno ktoś z rodziny Lidtke, ale po chwili powiedział: nie znam tych kobiet, które do nas idą. Panie weszły do nas do domu, jedna starsza, druga młodsza około 28 lat. Starsza powiedziała w języku polskim, że chce rozmawiać z panią Pełkową, na co mamusia powiedziała: to ja, czy mogę w czymś pomóc? Otrzymała odpowiedź, że chodzi o starszą panią Pełkową. Poprosiliśmy babcię, która w tym czasie była w swoim pokoju. I starsza Pani zapytała babcię: Czy Pani mnie poznaje? Babcia odpowiedziała, że jest jej przykro, ale nie wie kim ona jest. Wtedy ta młodsza kobieta, powiedziała łamaną polszczyzną: gdyby nie Pani ja bym się nigdy nie urodziła. Przyjechałam z moją mamą żeby osobiście podziękować. I dopiero wtedy babcia zdała sobie sprawę, że to Jadzia z córką i padły sobie w ramiona. To była bardzo emocjonalna scena.
Czy utrzymujecie Państwo kontakt z tą rodziną?
Pani Jadzia, z męża – Hedwig Jahnke oraz jej dzieci, są z nami w kontakcie. Była na ślubie mojego brata, Włodka. Przyjechała razem z synem. Na ślubie był też stryj Henryk i oczywiście mieli co wspominać. My jeździmy do nich. Z tego co wiem, to chciałaby jeszcze raz przyjechać do Polski, a ma już 89 lat.
Spotkaliśmy się głównie po to, żeby porozmawiać o kapitanie Piotrze Pełce. Proszę krótko przybliżyć tę postać, kiedy pierwszy raz zetknęła się Pani z historią swojego stryja?
O Piotrze mówiło się w domu od zawsze, raczej ściszonym głosem. Padały jakieś nazwy, ale nie bardzo wiedziałam o co chodzi jako dziecko. Pamiętam, że któregoś dnia, chyba już zaczęłam naukę w Małachowiance, zadałam babci pytanie co się właściwie stało z Piotrem. Powiedziała, że został zamordowany przez Rosjan w Katyniu. Powiedziała też wtedy, że Rosjanie wymordowali lekarzy, księży, policjantów. Dodała, że są podejrzenia, że syn siostry dziadka Kazimierza, Wiktorii Zalewskiej, który był policjantem, został z kolei zamordowany w Ostaszkowie. Znaleźliśmy go później na listach zamordowanych jakie uzyskaliśmy w 1989 r.
Jak przebiegała jego kariera wojskowa?
W wojnie z Sowietami 1918-1921 był dowódcą Grodzieńskiego Pułku Strzelców, uczestnikiem Bitwy Warszawskie i Bitwy Niemeńskiej 1920. Następnie służył jako porucznik w 81 Pułku Strzelców Grodzieńskich im. Króla Stefana Batorego w Grodnie. W 1928 roku został awansowany do stopnia kapitana. Od 1931 r. w 23 Pułku Piechoty im. płk Lisa-Kuli we Włodzimierzu Wołyńskim. Był ponadto Kierownikiem Referatu Ochrony Sztabu Okręgu Korpusu Nr II w Lublinie (1934). Odznaczony Krzyżem Srebrnym Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych czterokrotnie, Srebrnym Krzyżem Zasługi, Medalem Niepodległości, Medalem Pamiątkowym za Wojnę 1918 - 1921 i Medalem Dziesięciolecia Odzyskanej Niepodległości. Zamordowany w Katyniu w 1940 roku
Czy ze względu na charakter pracy często bywał w domu rodzinnym? Kiedy miała miejsce jego ostatnia wizyta?
Wiem z opowiadań babci, ze Piotr starał się przyjeżdżać do Stróżewka przynajmniej raz w roku. Nie było to łatwe. Ostatni raz był w Stróżewku latem 1938 roku i powiedział dziadkom, że boi się, że to może być jego ostatnia wizyta i że mogą się już nie zobaczyć. Był oficerem kontrwywiadu wojskowego, pracował na ścianie wschodniej. Przez krótki czas stacjonował też w naszej ambasadzie w Rumunii i doskonale zdawał sobie sprawę z sytuacji geopolitycznej. Powiedział też, że wojna jest nie do uniknięcia i że sytuacja zaczyna być, jego zdaniem, bardzo trudna.
Czy rola jaką odegrał kpt. Piotr Pełka odznaczyła się w jakiś sposób na dziejach Państwa rodziny?
To jest bardzo głębokie pytanie. Myślę, że fakt, iż w 1939 roku we wrześniu moja rodzina była jedną z nielicznych w okolicy natychmiast wysiedlonych przez hitlerowców, było spowodowane tym, że była postrzegana jako bardzo patriotyczna, a przy tym gospodarstwo było świetnie prowadzone. Dziadkowie zostali wysiedleni do lepianki w Boryszewie, gdzie spędzili całą wojnę, a do naszego gospodarstwa sprowadzono kogoś z Niemiec.
Czy to, że nosił takie samo nazwisko pomogło w jakiejś trudnej sytuacji czy raczej szkodziło w czasach PRL?
Chcę w tym miejscu opowiedzieć o historii mojego stryja Henryka. Henryk i jego bat bliźniak byli w czasie wojny w AK. W 1945 próbowali uciec, żeby dostać się do Armii Andersa, stacjonującej we Włoszech. Granicę udało się przekroczyć tylko Henrykowi, który dotarł do Włoch i stacjonujących tam obozów wojskowych gen Andersa. Niestety obozy już były zamknięte i nie przyjmowano nikogo nowego do armii. W dwóch obozach odmówiono Henrykowi wstępu i podjął ostatnią trzecią, próbę. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli mu się nie powiedzie, to będzie musiał wracać do Polski. I w tym trzecim obozie jeden z oficerów, do którego dotarł zadał mu pytanie: Czy kpt Piotr Pełka to Pana rodzina? Padła odpowiedź twierdząca i już nieżyjący Piotr prawdopodobnie uratował życie stryja Henryka.
Kiedy się Państwo dowiedzieli o śmierci kpt. Pełki? Czy ten temat był poruszany w domu? Czy w jakiś sposób przestrzegano Panią jako młodą dziewczynę by nie poruszać tego tematu poza domem?
O śmierci rodzina dowiedziała się albo w czasie wojny albo zaraz po. Szczegóły były znane dość szybko najbliższej rodzinie, czyli żonie i jedynemu żyjącemu synowi Piotra, Jurkowi (drugi syn Piotra, pilot, zginął w obronie Dęblina w 1939 r).
Od wuja Jurka, mieszkającego w USA, otrzymaliśmy ryngraf Matki Boskiej Ostrobramskiej, znaleziony w grobie. To było chyba w latach dziewięćdziesiątych ubiegło wieku.
W domu przestrzegano nas, aby nie mówić poza domem o Katyniu, czy innych tematach omawianych przez starszych. Pamiętam tylko, że na lekcji historii, chyba w IV klasie w Małachowiance, poprosiłam panią prof. od historii, aby ujęła temat Katynia i powiedziała prawdę. Usłyszałam tylko, że może kiedyś będziemy mogli się o tym uczyć. Jej nie wolno było o tym mówić.
Przypominam sobie również sytuację, kiedy w prasie lokalnej w Płocku ukazał się nekrolog informujący o śmierci kapitanowej, żony kpt Piotra Pełki, która zmarła w USA. To był rok 1977 lub 1978. Wtedy niektóre osoby z grona nauczycielskiego w Małachowiance pytały czy to moja rodzina i kiedy odpowiedziałam, że tak, że to ciocia, żona kpt Piotra Pełki, widziałam na ich twarzach olbrzymi szacunek.
Czy w związku z tak niewygodną dla Polski Ludowej postacią, doświadczaliście Państwo nieprzyjemności ze strony bezpieki?
Z opowiadań wiem, że dziadkowie i mój tata mieli problemy z bezpieką. Było to spowodowane właśnie całą historią rodziny i postaciami: kpt. Piotr Pełka, Józef Zalewski, siostra dziadka Jadzia – zakonnica i na koniec stryj Henryk, który zdołał dotrzeć z armią Andersa do Wielkiej Brytanii. To wszystko to było za dużo dla nowej władzy. Na początku lat pięćdziesiątych bezpieka pokazała dziadkom zdjęcie grobu ich syna Henryka. Dziadkowie uwierzyli. Sądzili, że Henryk nie żyje, listy były wstrzymywane. To było straszne znęcanie się psychiczne. Dopiero jakiś czas po śmierci Stalina dziadkowie dostali pierwszy list od ich syna Henryka. I dowiedzieli się, że żyje, że się ożenił z Angielką i ma już rodzinę. Mój tata, był inwigilowany przez bezpiekę notorycznie. Obawiali się, że może uciec na zachód, a przecież wiadomo było, że był już ostatnim synem, jaki mógł prowadzić gospodarstwo i że na pewno nie zostawi dziadków.
Jakie pamiątki pozostały w Państwa posiadaniu po rodzinnym bohaterze?
Pozostały nam zdjęcia, okazuje się, że mamy ich dość dużo, wspomnienia z rozmów ze starszymi z rodziny, i najważniejsze - ryngraf z grobu katyńskiego znaleziony przy ciele kpt Piotra Pełki, zrobiony najprawdopodobniej przez niego w niewoli sowieckiej.
Jego odznaczenia to m. in. Virtuti Militari, cztery Krzyże Walecznych, Krzyż Zasługi. Jak Pani myśli, dlaczego pomimo tak dużej roli jaką odegrał pani stryj w historii Polski, pozostaje on praktycznie nieznany na naszym terenie?
Właściwie sama nie rozumiem jak to się stało, że niewiele osób o nim wie. Uważam, że najwyższa pora to zmienić.
Myślę, że jako rodzina chcemy pokazać naszą historię i robimy to przede wszystkim dla naszego najmłodszego pokolenia Pełków. Jeżeli my nie weźmiemy za to odpowiedzialności to już nikt nie będzie w stanie tego zrobić.
Czy podejmowali Państwo inicjatywy upamiętnienia tej ważnej dla nas wszystkich postaci?
Przedstawiliśmy w tym roku temat Panu Wójtowi Urzędu Gminy w Radzanowie, Sylwestrowi Ziemkiewiczowi, i muszę przyznać, że po raz pierwszy spotkaliśmy się z tak dużym zainteresowaniem i zrozumieniem. Jesteśmy za to wszyscy w rodzinie bardzo wdzięczni.
Czy osobiście czerpie Pani inspirację z postaci swojego stryja? Co ceni Pani w tej postaci najbardziej?
Często patrzę na zdjęcia dziadka stryjecznego, jakie mam na ścianie u siebie w domu. Gdy czasami mam trudną sytuację do rozwiązania, takie spojrzenie pomaga i za chwilę znów mogę wrócić do działania. Każda trudna sytuacja w jakiej jestem, to jest nic w porównaniu z tym, przez co on przechodził.
Czy jest coś, co chciałby Pani powiedzieć na koniec do naszych Czytelników?
Ważne aby budować znaczenie lokalnej społeczności na wartościach wzajemnego zrozumienia i poszanowania, aby pokazywać to, co najlepsze na każdej z płaszczyzn społecznych w aspektach historycznych, ale też w aspektach współczesności. W ten sposób możemy budować nasze dziedzictwo dla kolejnych pokoleń.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Dziękuję.
Z Panią Elżbietą Pełką rozmawiał Jacek Pietrzyk
Ekspert w procesach zarządzania marką 360 stopni, posiada ponad dwudziestoletnie doświadczenie w komunikacji i marketingu, zdobyte w Wielkiej Brytanii i w Polsce. Pracowała dla agencji Ogilvy&Mather w Londynie i Warszawie oraz The Rowland Company. Była też szefową marketingu polskiej edycji „Marie Claire”.
Działa na rzecz promocji standardów etycznych w sprzedaży i rozwoju przedsiębiorczości. Należy do Chartered Institute of Marketing – organizacji zrzeszającej specjalistów od marketingu. Jest ekspertem Ośrodka Dialogu i Analiz THINK TANK, Rady Marek SUPERBRANDS oraz jurorem w konkursie Women in Sales Awards UK. Od 2018 r jest Głównym Doradcą ds. Rozwoju w Instytucie Biotechnologii i Przemysłu Rolno-Spożywczego. Działa na rzecz organizacji społecznych.