W styczniu będziemy obchodzić 157. rocznicę ważnej bitwy, która rozegrała się na naszym terenie. 22 stycznia 1863, w okolicach Ciółkowa miało miejsce pierwsze starcie Powstania Styczniowego. Przypomina nam o tym głaz ustawiony kilka lat temu przy kościele parafialnym w Woźnikach. Udając się tam, by wspomnieć powstańców walczących o naszą wolność, warto znać tło i przebieg tych wydarzeń.
W Województwie płockim, tak jak w innych częściach Królestwa Polskiego, okres przedpowstańczy wyróżniał się masowością i liczebnością manifestacji. Patriotyczny nastrój ogarniający kraj przed wybuchem powstania był spowodowany postawą młodych, którzy chłonęli rewolucyjne idee, niesione przez Polaków powracających z emigracji. Społeczeństwo solidaryzowało się w idei wolności. Noszono czamarki i konfederatki, kobiety komponowały swoje stroje w nawiązaniu do strojów narodowych.
Pierwszą z serii patriotycznych manifestacji w naszej okolicy był pogrzeb nieznanego mężczyzny, którego ciało wyłowiono z Wisły w Płocku. Uznano go za ofiarę masakry w Warszawie (8 kwietnia 1861), kiedy to Rosjanie ostrzelali bezbronny tłum zebrany na Placu Zamkowym. Największe z lokalnych zgromadzeń przed Powstaniem Styczniowym odbyło się w Skępem (12 Lipca i 12 sierpnia), w którym uczestniczyło ok. 15 tys. osób. Zgromadzeni wysłuchali patriotycznego, podniosłego kazania, ale tak jak czyniono to wcześniej, również po tym zgromadzeniu uczestników nękano aresztowaniami i represjami.
Dążenia niepodległościowe Polaków były w tym czasie jawnie manifestowane, a nastroje jednoznacznie antyrosyjskie. Duchowieństwo organizowało zebrania w diecezjach, przeprowadzało zbiórki na rzecz mającego powstać Państwa Polskiego. Tworzono konspiracyjną administrację, a na wieś wysyłano osoby przeprowadzające agitację, co miało skutkować większą świadomością narodową chłopów i przez to zapewnić zrywowi ich poparcie. W tej działalności napotkano jednak na wiele problemów. Niepodległościowym działaniom Polaków przeciwdziałali koloniści niemieccy, wrogo nastawieni do polskości. Przez swą większą zamożność uważani byli przez chłopstwo za ludzi z „wyższym rozumem” co często decydowało o przejmowaniu ich poglądów. Przeszkodą byli też Polacy – dawni żołnierze armii carskiej, którzy po służbie, popadając w biedę, stawali się donosicielami i zdrajcami, a mizerne wykształcenie odebrane na rosyjskiej służbie dawało im kredyt zaufania mieszkańców wsi.
W odpowiedzi na mającą nastąpić 25 stycznia 1863 brankę do wojsk carskich, wybuch powstania wyznaczono na noc z 22 na 23 stycznia. Niestety pobór do armii został przeprowadzony na tydzień przed zapowiedzianym terminem, w nocy z 15 na 16 stycznia. Branka powszechna została też zastąpiona imienną, co skłoniło zagrożoną młodzież poborową do ucieczki z miasta i udania się w lasy serockie, kampinoskie i wyszogrodzkie. Ta grupa do dziś jest znana jako „dzieci warszawskie”. Ich sytuacja była niezwykle ciężka ze względu na głód, mrozy i brak kadry dowódczej. Na Ziemi wyszogrodzkiej ich obecność wywołała wielkie zaniepokojenie. Doinformowana szlachta słusznie postrzegała ich jako ludzi chroniących się przed poborem, natomiast włościanie wraz z kolonistami niemieckimi wierzyli pogłoskom rozsiewanym przez moskiewskich agentów. Pogłoski te mówiły, jakoby szlachta „sprowadziła Warszawiaków celem wyrżnięcia i wymordowania” mieszkańców wsi. W wioskach, przez które szli powstańcy wyczuwało się obawę i podejrzliwość. Noc spędzali w lesie, w dzień wracali do domów. Lokalna ludność niemiecka gromadziła się w celu obrony uzbrojona w cepy, widły i siekiery. Wysyłano do władz delegacje z prośbami o udzielenie pomocy i informacjami o ukrywających się konspiratorach.
Zygmunt Padlewski, wyznaczony na naczelnika wojennego płockiego przez Komitet Centralny, powiódł „dzieci warszawskie” w głąb województwa. Ze względu na trudne warunki terenowe (trwające roztopy) oraz patrole wojsk rosyjskich powstańców podzielono na grupy. Jedna z nich, lepiej uzbrojona, ruszyła do Płocka drogą przez Płońsk, Górę i Ciółkowo. Sam Padlewski odłączył się od oddziałów by jak najszybciej znaleźć się w na miejscu.
Sytuacja w Płocku
W Płocku stacjonowały w tym czasie stosunkowo niewielkie siły: 3 roty piechoty pułku morumskiego, około setka kadry podoficerskiej, setka kozaków oraz załoga miejscowej komendy inwalidów – około 200 osób. Do miasta docierały szczątkowe informacje o zbieraniu się powstańców w lasach pod Warszawą, jednak tu nikt nie spodziewał się ataku. Panowało przekonanie, że spiskowcy i poborowi uciekli z miasta.
Lokalne środowiska niepodległościowe zdecydowały o wysłaniu patriotycznej młodzieży na spotkanie niedoszłym poborowym ze stolicy. Przed świtem, 20 stycznia, w Płocku zgromadziła się grupa 12 uczniów miejscowego gimnazjum (dzisiejszej Małachowianki), którym polecono udać się do lasu znajdującego się pomiędzy Ciółkowem, Dąbruskiem i Staroźrebami i oczekiwać tam na oddział z Warszawy. Uzbrojeni byli tylko w dwie dubeltówki, sprawiające im trudności w marszu. Obawiając się aresztowania obrali drogę na przełaj, trzymając się lasów i dopiero po południu dotarli do karczmy w Ciółkowie, gdzie otrzymawszy posiłek od właściciela Piegata, ruszyli do Cieszewa na nocleg. W środę 21 stycznia po obiedzie ruszyli w stronę Dąbruska. Po drodze niejaki Bogusławski darował im kolejną sztukę broni. Uczniowie skierowali się do Ciółkowa, a ich uzbrojenie powiększyło się o kolejną dubeltówkę otrzymaną od lokalnego mieszkańca - Ujazdowskiego. Do grupy dołączył także lokaj z Ciółkowa – Florian Lewandowski. W dzień ustalony na rozpoczęcie powstania (22 stycznia) przed świtem zjedli śniadanie i wczesny obiad w Ciółkowie, następnie ruszyli na poszukiwania oddziału „dzieci warszawskich”.
Gen. Mangden, zastępujący naczelnika wojskowego okręgu w Płocku – gen. Semekę, zdecydował o potrzebie wykonania zwiadu i dodatkowo rozproszył miejską załogę, wysyłając siły z Płocka do Wyszogrodu, Płońska, Bielska i wsi Seceny. Po wyjściu tych kolumn do miasta dotarły kolejne informacje od szpiega Budancowa: w okolicach Ciółkowa formował się oddział powstańczy. Wysłano w tym kierunku kompanię pułku muromskiego pod dowództwem płk. Kozlaninowa. Dowódca otrzymał rozkaz, żeby brać powstańców żywcem, nie używać karabinów, a najlepiej w ogóle ich nie nabijać.
Kozlaninow natknął się na płockich uczniów pod dowództwem Święcickiego z Nowej Wsi, kierujących się w stronę lasu pod Ciółkowem. Mimo przeprowadzonego odwrotu w stronę Ślepkowa, zostali zauważeni i wysłano za nimi pościg 10 kozaków. Kolejnych 10 skierowano do przeszukania Ciółkowa, a piechotę dowódca poprowadził w kierunku Staroźreb. W czasie tej drogi otrzymał informację, że w kierunku na Dąbrusk znajduje się oddział powstańczy z Warszawy. Poprowadził wojsko na przełaj przez brzezinkę staroźrebską, skręcając naprzeciw folwarku Opatówiec. Pod Dąbruskiem natrafił na ok. 100-osobowy oddział „warszawskich dzieci” pod dowództwem Rogalińskiego – byłego austriackiego oficera huzarów, oficera wojsk Garibaldiego, instruktora w polskiej szkole wojskowej we Włoszech w latach 1861-62.
Bitwa pod Ciółkowem
Oddział spożywał obiad na dziedzińcu dworskim. Ich uzbrojenie przedstawiało się mizernie. Powstańcy posiadali tylko 2 strzelby, 30 kos, większość miała tylko kije, topory, siekiery. Rogalińki widząc zagrożenie i będąc świadomym swojej niekorzystnej pozycji, zaczął cofać się przez las i pole w stronę Płocka. Minął w dużej odległości Zagrobę i zatrzymał się blisko Ciółkowa przygotowując atak. Rosjanie myśląc, że powstańcy się poddają, podeszli pod Ciółkowo rozciągając nadmiernie łańcuch żołnierzy. Kozlaninow przemówił do powstańców, zachęcając do rozejścia się. Obiecał zebranym, że tylko najbardziej winni zostaną wysłani do Rosji i to zaledwie na 2 miesiące.
Po przemówieniu nieoczekiwanie padł sygnał do ataku. Rogaliński celnym strzałem z fuzji i zwalił z konia rosyjskiego dowódcę. Celny ogień i frontalny atak rozbił oddział rosyjski, który w panice rzucił się do ucieczki. Rozpoczęła się rzeź, moskale zostali rozniesieni kosami.
Podczas tej potyczki Kozlaninow zginął, jednak istnieje kilka sprzecznych relacji opisujących jego śmierć. Najpewniej zginął od strzału polskiego dowódcy – Rogalińskiego. Inna wersja mówi, że dowódcę miał zabić syn rzeźnika z Warszawy uderzeniem topora w tył głowy. Kolejne opisują ścięcie jego głowy kosą lub uderzenie siekierą.
Oddział rosyjski poniósł ogromne straty: 43 żołnierzy poległo, 17 odniosło rany, ocalało tylko 18. Podaje się też liczbę 70 zabitych żołnierzy. Rannych odtransportowano furmankami do Drobina. Straty powstańców były minimalne: tylko 3 rannych, w tym Rogaliński, który stracił oko. Był zmuszony opuścić oddział, a następnie udał się na emigrację. Zdobyto 40 karabinów.
Reszta oddziału rosyjskiego w popłochu udała się do Bielska, gdzie stacjonowała inna kolumna rosyjska wysłana z Płocka. Tam moskale naładowali broń ostrą amunicją.
W tym czasie Zygmunt Padlewski był w drodze do Płocka. W Płońsku zmienił konie i po południu 22 stycznia dojechał do Góry. Tu z powodu dużego ruchu podróżnych wszystkie konie były w rozjeździe. Po zasięgnięciu rady u miejscowego karczmarza udał się pieszo z walizką w stronę Staroźreb, lecz po drodze spotkał miejscowego włościanina jadącego wozem i wynajął go na drogę do Płocka. W okolicach Opatówca, Padlewski dowiedział się od nieznajomego podróżnego, że godzinę wcześniej pod Ciółkowem miała miejsce potyczka. Ponoć padły tam liczne strzały, a po wygranej powstańców, niedobitki moskali grasują w Ciółkowie i Woźnikach, gdzie kozacy aresztowali księdza i kilka innych osób. Padlewski zrezygnował z dalszej drogi w obawie przed aresztowaniem oraz z powodu woźnicy, który odmówił kontynuowania podróży. Ruszył sam, pieszo w kierunku Płocka, jednak nie dotarł tam. Istnieje relacja mówiąca o tym, że odwiedził zwycięski oddział , ale nie objął nad nim komendy.
Równolegle z tymi wydarzeniami trwały zmagania płockich uczniów z pościgiem dziesięciu kozaków wysłanych przez Kozlaninowa. Młodzież utrzymywała ich w bezpiecznej odległości poprzez salwy z broni palnej. Po zmroku schronienie dał im pobliski las, przez który dotarli do lokalnego folwarku i po ukryciu broni spędzili tam noc, dzieląc swoją grupę pomiędzy stodołę i lodownię. Rano, 23 stycznia, zostali pojmani przez tych samych kozaków, wiozących na wozach kilku jeńców, między innymi księdza z Woźnik – Wojciecha Bazimierskiego i szlachcica Przedpełskiego z Przedpełc, który miał na sobie buty po zabitym pułkowniku Kozlaninie. Niektóre źródła podają, że pomiędzy jeńcami znajdował się również sam Padlewski, który jednak w drodze do Płocka zeskoczył z wozu i ukrył się w lesie. Pojmanych uczniów odstawiono do Płocka, gdzie odbył się sąd wojskowy skazując ich na karę śmierci przez rozstrzelanie. Wyrok miał zatwierdzić sąd w Warszawie, ale w rezultacie wykonano go tylko na dwóch jeńcach. Dla reszty z nich sąd został powtórzony, a końcowe kary były o wiele łagodniejsze.
Pochówek rosyjskiego dowódcy nastąpił ponoć zaraz po bitwie pod Ciółkowem, na niewielkim wzniesieniu w okolicy miejsca śmierci. Niestety dziś nie wiadomo gdzie znajdował się ten wzgórek.
Dalsze losy „dzieci warszawskich” również są nieznane. Oddział nie pojawił się w Płocku w nocy z 22 na 23 stycznia. Możliwe, że pozbawiony dowódcy na obcym terenie natknął się na kolumnę rosyjską z Bielska i został doszczętnie rozbity.